wtorek, 7 czerwca 2011

Porto Tydzień III - IV (zaległa notka- wybaczcie opóźnienie)

W trzecim tygodniu naszego pobytu w Porto czas nagle przyspieszył. Na początku cieszyłam się, że szybko minie mi tu pobyt i wrócę do Polski, do starych obowiązków, pracy, nowego pokoju i rodziny. Troszkę zwiedzałyśmy co wypełniało nam cały wolny czas. Na przykład któregoś dnia wybrałyśmy się do jednej z lepszych winiarni w Porto GRAHAM's. Tam zapoznałyśmy się pokrótce z historią wina i jak ono powstaje a na koniec skosztowałyśmy trzy różne jego odmiany. Dorota dostała tam w prezencie wino Vintage z roku 1991 czyli tego samego w którym sama się urodziła. :)
z Darią przy winach z naszego rocznika

Wino Vintage z 1988r. NAJLEPSZE!! :P

Z Panem przewodnikiem przy degustacji win.

Tuli, wino z jej rocznika i Super Gato :)

    Praktycznie każdego dnia przy kolacji piłyśmy winko. Co jest dla mnie nowością, gdyż wcześniej nie należałam do koneserów tego typu alkoholu. Prócz wina nauczyłam się tam jeść owoce morza. Ostrygi, małże, langusta, krewetki i ryby Robalo, Bacalhau (w Polsce znany jako Dorsz) sama jestem w szoku, że odważyłam się spróbować. A teraz brakuje mi  tych smakołyków :) 


   Weekend 22-23 maja - Jednodniowe wakacje. Cudowna miejscowość Algavre. Piękna słoneczna pogoda i upał ponad 30 stopni C. Po przyjeździe na miejsce jadłyśmy lunch w restauracji ulokowanej przy plaży na której, po posiłku, siedziałyśmy ze znajomymi do ok. 18. Po kolacji poszliśmy do pubu gdzie bawiliśmy się do hitów muzycznych wykonywanych na żywo przez miejscową kapelę. Z Tuli miałyśmy ochotę napić się po kieliszku wódki... tylko barman nie bardzo wiedział o co nam chodzi, że wódka?! sama, bez niczego?! No to dostałyśmy - szklankę soku i szklankę wódki :D   O.K. Poprosiłyśmy zatem o małe kieliszki i rozlałyśmy do nich zawartość szklanki. Kiedy opróżniałyśmy kieliszki Portugalczycy patrzyli się na nas jak na wariatki. ;) Kolejny dzień od rana spędziłyśmy na hotelowym basenie ok.3h i już trzeba było wracać do Porto. Szkoda, że tak krótko i że czas tak szybko leci... na szczęście wspomnienia zostaną na zawsze. 


















    Tak minął pokrótce tydzień trzeci. Czwarty skończył się jeszcze szybciej... Miną w zabójczym wręcz tempie.  W tym tygodniu również odwiedziłyśmy kilka pięknych miejsc i plaż. Niestety nie wszystkie udało nam się uwiecznić na zdjęciach bo zapomniałam raz karty pamięci od aparatu :/  Ostatnie dni w Porto – magiczne...














Tuli i jej radość podczas przejażdżki Porsche :)


 

    Sama podróż powrotna nie obyła się bez przygód. Najpierw Tuli miała nadbagaż i musiała na szybko pozbyć się 2kg – efekt tego był taki, że wyglądała jakby uciekła z ruskiego targu. Następnie lot do Paryża – osobiście uważam, że pilot dopiero uczył się lądować i tak jak nie boję się lotów tak tym razem omal nie zmiażdżyłam delikatnej dłoni Tuli. Po wylądowaniu z kolei kiedy przepakowywałyśmy rzeczy Daria zorientowała się, że nie ma drugiej walizki. Wszystkie we trzy byłyśmy w szoku. Jak to przecież dopiero co ją odbierała a teraz jej nie ma i że żadna z nas nie zorientowała się, że ktoś podszedł do nas i ją zabrał. Zaczęłyśmy akcje poszukiwania walizki. Tzn. ja pilnowałam reszty a dziewczyny latały po lotnisku usiłując znaleźć jakąkolwiek francuską osóbkę, która mogłaby im pomóc. Po 10 minutach … Ufff znalazła się!!! Okazało się, że Daria ściągnęła ją z taśmy w hali odbioru bagażu, ale już dalej o niej po prostu zapomniała. Yyy cóż trzeba jej wybaczyć - bezsenna noc robi swoje ;) 
Lot do Wrocławia był już tylko formalnością …Minął szybko i bardzo przyjemnie. Większość czasu spędziłam na rozmowie z obsługą samolotu- pozdrawiam miłe Panie :D A lądowanie, tym razem Pan pilot wykonał perfekcyjnie… Dobrze być w domu.  - A - 



1 komentarz:

  1. Wygląda na dobry rocznik :)

    (Prawie) środkiem nocy - pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń